piątek, 2 maja 2014

Przyjaźń zakwita w kuchnii

Od powrotu Mamma Mia do kraju ewentualna groźba samotności, gdy Alma jest w pracy, nie wisi nad moim łbem.

Co prawda nadal zerkam na opuszczająca rankiem dom Almę smętnym wzrokiem i niezwłocznie po zamknięciu drzwi układam się w przedpokoju warując, aż wróci i zabierze mnie na popołudniowy spacer. Po pewnym czasie zapadam jednak w drzemkę, z której wybudza mnie dźwięk otwierania lodówki, szelest opakowań i trzask garnków.

Zrywam się na cztery łapy i pędzę do kuchni. Mamma Mia bardzo dużo mówi ... zdarza się jej również pleść androny. Oskarża mnie np. o wypicie jej kawy, gdy zapomni sobie, że zostawiła ją na swojej słonecznej działce na 7 piętrze. Czasem poczęstuje mnie jakimś rarytasem (za co Alma nie szczędzi jej nagan)  - nazywa to asystą w gotowaniu obiadu. Szybko jednak przykrzy się Mamma Mia moje towarzystwo w kuchni i rozpoczyna litanię zaczepek i narzekań ... np. na to, że nie potrafię jej odpowiedzieć, a powinienem się nauczyć mówić ... puszczam ją mimo uszu. Jeśli ona przełamie swój strach, będę mógł nawiązać z nią nić psiego porozumienia :).

Tuż przed 16stą po angielsku opuszczam kuchenne podwoje i wyczekuję powrotu Almy. Jeśli nie wraca do 16.20 rozpoczynam rebelę tj. szczekam (jakby stała za drzwiami), merdam przy tym ogonem. Szczerze ... liczę na to, że Dusza usłyszy moje nawoływanie, wyskoczy z windy, z rozmachem otworzy drzwi, przyjmie moje radosne powitanie  i zabawkę, przebierze buty i ruszymy przed siebie.

Ps. Mylą się Ci, którzy sądzą, że pies nie ma poczucia czasu. Od dwóch dni spędzamy go razem znów więcej ;) po porannych biegach czas na badanie rynku i prace koncepcyjne przy kawie i przy nodze ;) ...

Pepe.

Ps. I kto tu zwariował "na punkcie" psa?  ;)

Alma.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz