poniedziałek, 27 stycznia 2014

Józek, nie daruję Ci tej nocy

Owego Wielkiego Poniedziałku nie potrzebowałam kawy, ciśnienie emocjonalne wzrastało z każdym kwadransem kolejnych sesji, niecierpliwiłam się, aż w końcu podniecałam myślą, że tuż po relaksie pędzę po życzliwą Kumari i w drogę razem, by przywieźć do domu mojego hebanowego przyjaciela czworonoga. Heban również znalazło się na liście propozycji imienia dla niego, którą pieczołowicie rozbudowywałam przez weekend, by wszystko absolutnie wszystko było gotowe na jego przybycie. W niedzielę w nocy nieoczekiwanie stanęło jednak na krótkim, prostym i pełnym pozytywnych skojarzeń imieniu... Pepe.

Kawa, którą Obywatel GG złożył w ofierze Kumari na wynos za sprawą ruszania przeze mnie z kopyta na jednych ze świateł wyładowała na jej nieskazitelnie białej szacie, w zamian udzieliła jej się moja ekscytacja przed spotkaniem z Pepe. Podczas, gdy ja załatwiałam formalności, Kumari czekając z Józiem interesowała się losami pozostałych podopiecznych schroniska.

Lorenc - Pepe Vagabundo (z hiszp. Józek Włóczykij) przekroczywszy bramę podniósł dumnie łep i z ciekawością zaczął patrzeć przed siebie (w przyszłość). Wsiadając do samochodu mało elegancko nie ustąpił Kumari pierwszeństwa. Koniec końców jakoś porozumieli się na tylnym siedzeniu.

W drodze do domu położył łep na moim ramieniu i obserwowała krajobrazy przez przednią szybę, aż zaczął puszczać bąki naszej wrażliwej na zapachy towarzyszce pierwszej podróży. Podczas nieplanowanego postoju strzelił pierwsza wspólną (rzadką) kupę nim mogliśmy ruszyć dalej. Na tym jednak nie skończyły się zapachowe niespodzianki dla naszej Bogini...tuż przed metą naszej trasy złożył jej w hołdzie pawia.  Uważam, ze ofiara zostałaby przyjęta nieco z większą aprobatą, gdyby nie to, że było to niestrawione mięso, wszak Kumari jest wegetarianką.

W następstwie powyższych sensacji drogowych drogiego przyjaciela podjęłam decyzję o porzuceniu pojazdu na znajomym parkingu (odległym od domu o jakieś 8 km) i ruszyliśmy w szlak pielgrzymi.

Pierwsze 15 minut naszego wspólnego spaceru stanowiło spór o prędkość i stronę drogi, którą powinniśmy iść. Za sprawą konsekwentnego przeciągania smyczy oraz spychania Józia na lewą stronę szosy stanęło na moim. Zmęczony czołgał się po połaciach śniegu leżącego wzdłuż chodników zajadając go przy tym.

W domu umościł się uśmiechnięty na swoich ziarnkach grochu.




https://www.youtube.com/watch?v=8vg6R2u-afE&feature=youtube_gdata_player

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz